Odkąd
pamiętali, zawsze tam siedział. Zawsze trzymał w ręku notatnik w
czerwonej, skórzanej oprawie, z wytłoczonym złotym tytułem. Zawsze coś w nim
pisał. I nigdy nie był sam.
Obok
niego, na długiej ławce siadali różni ludzie. Niektórzy przychodzili na
chwilkę, inni siedzieli długie godziny czytając tam książki, lub patrząc na
ołówek śmigający po papierze, trzymany w ręce Pana z Ławki. Niektórzy
opowiadali mu jak spędzili dzień, lub zadawali pytania, na które nigdy nie
odpowiadał. Siedział tam tylko i pisał nie patrząc nawet na kartkę, którą
pokrywał równo malutkimi literkami. Patrzył za to na wszystko dookoła. Jego
oczy bez przerwy się ruszały.
I nikt
nigdy się nie dowiedział, co też Pan z Ławki pisze. Nikomu nie udało się nawet
odczytać tytułu książeczki w czerwonej oprawie.
Obok
niego na ławce zawsze leżał parasol, który nigdy nie był rozkładany. Gdy
zaczynało padać, Pan z Ławki kierował na chwilę tylko spojrzenie w górę, po czym
wracał do swej pracy, uznając najwidoczniej, że tak błaha rzecz jak deszcz nie
może mu zaszkodzić.
Miał
wąską, spokojną, długa twarz i oczy jak dwa czarne koraliki. Ciemne włosy
opadały mu na czoło, wystając spod ciemnego kapelusza. Ubrany był w ciemny
płaszcz narzucony na ciemny garnitur. I tylko muszkę miał jaskrawo zieloną.
Nikt
nie wiedział, jak nazywał się Pan z Ławki. Ani ile miał lat, czy gdzie
mieszkał. Ani czy miał rodzinę.
Powszechnie
uważano, nie wiadomo dlaczego, że obchodzi urodziny 1 listopada. W tym dniu na
ławce zawsze pojawiały się kwiaty[1],
czasami także czekoladki. Wszystkie znikały następnego dnia.
Udało się zauważyć tylko jedną zmianę w zachowaniu Pana z Ławki. Pewnego dnia, jak
zawsze opowiada osoba, której przypadł zaszczyt zauważenia tego, Pan z Ławki zamiast pisać, zaczął kreślić kółka. Tak
to przynajmniej wyglądało. Przez jakiś czas kręcił tak i kręcił ręką, aż w
końcu osoba siedząca obok zauważyła na twarzy Pana z Ławki coś niespotykanego:
jego twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości. Kręcił jeszcze chwilę, z
coraz większą siłą i złością, aż wreszcie uspokoił się. Spojrzał na pomazaną
kartkę, w jego oczach zaszkliły się łzy. Otarł je rękawem, a potem spokojnie
wyrwał stronę z notesu i schował ją do kieszeni. Tak przynajmniej mówi osoba,
która to widziała.
A było
to 14 lutego.
***
Pan z
Ławki codziennie widział bardzo wielu ludzi. Wszystkich pamiętał.
Tego
dnia, gdy obok niego siedziała matka pilnująca trójki roześmianych dzieci. Widział starszego pana z dużym, czarnym psem.
Widział
staruszkę, która wywróciłaby się, gdyby najstarsze z dzieci bawiących się wokół
niego, wysoki, piękny, jasnowłosy chłopiec w porę jej nie chwycił.
I
widział chudego "gentelmana:, który wyjął tej pani z chudziutkim pudelkiem, w
wyżartym przez mole futrze z norek, portfel z torebki.
Widział
dziewczynkę dźgającą biedronkę kijem i starszego pana, który jej ten kij
zabrał.
Widział
parę staruszków spacerujących trzymając się za ręce i młodą dziewczynę całującą
jakiegoś pryszczatego chłopca w policzek. I wesołą kobietę z dzieckiem na ręku,
idącą obok mężczyzny rozpromienionego dumą i szczęściem.
Koło
niego przeszła też nauczycielka prowadząca dwanaście par zadbanych dzieci w
czystych mundurkach.
I
zobaczył dwóch chłopców w podartych ubraniach tarzających się w błocie.
I
kukułkę.
I niezbyt
ładną, ciemnowłosą, biegnącą dziewczynkę, za którą leciał anioł.
I
kukułkę. Kukułka? O tej porze roku?
Widział
już dziwniejsze rzeczy.
[1] Najczęściej te kupowane pierwotnie po
to, żeby złożyć je na grobach, jednak zawsze okazywało się, że ktoś ma ich za
dużo i nie ma co z nimi zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz