niedziela, 4 października 2015

Iskra: Rozdział 1

Gimnazjum im. Zbigniewa Herberta i Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Augusta Poniatowskiego okazały się dwoma, niezbyt dużymi budynkami położonymi po przeciwnych stronach ulicy Sierakowickiej.
Liceum było starsze (istniało od początków XX wieku), zbudowane z brązowych cegieł, nakrytych czerwonym dachem, z którego wystawało parę okien i dwa kominy. Lewe i prawe skrzydło oddzielał od siebie szeroki ganek, trzy kamienne schodki prowadziły do brązowych, drewnianych drzwi z dwoma masywnymi klamkami. Okna były stare, dwuczęściowe, z podwójnymi szybami i drewnianymi, pomalowanymi na zielono szprosami. Od ulicy budynek oddzielony był szerokim trawnikiem (zasypanym aktualnie śniegiem) i płotem.
Zupełnie inne wrażenie odnosiło się patrząc na gimnazjum, wybudowane trzy, czy cztery lata temu. Było większe, niezbyt wysokie, rozlazłe, pomalowane w równoległe, brzoskwiniowo - cytrynowe pasy. Szeroka, żwirowa ścieżka przecinała na pół szkolne błonia.
Na niektórych, niżej położonych oknach wisiały jeszcze nie zdjęte przez nikogo świąteczne ozdoby. Na wpół odklejony od szyby, brokatowy renifer zwieszał się smętnie koło wełnianego Mikołaja, patrzącego guzikowymi oczyma na wracających do szkoły po przerwie świątecznej uczniów, wysiadających z autobusu, który właśnie zatrzymał się na przystanku.Jego uwagę zwróciły szczególnie trzy postacie, które stanęły trochę z boku i sprawiały wrażenie, jakby nie wiedziały co dalej zrobić. Był pewien, że nigdy wcześniej ich tu nie widział

***

- No to co? - Przerwała milczenie Sara - idziemy?
- Chyba musimy. Spóźnienie się pierwszego dnia nie jest raczej mile widziane - Ania uśmiechnęła się krzywo, poprawiając torbę, która lekko zsunęła jej się z ramienia. - Powodzenia - dodała, odwróciła się i szybko poszła w stronę wejścia do swojej szkoły.
Mo wymieniła spojrzenia z Sarą, która wzruszyła ramionami i chwyciła siostrę pod ramię.
- No to allons-y, Alonso - powiedziała z uśmiechem i obie poszły w stronę przejścia dla pieszych.

***

Był 15 lutego (czy też 27 pluviose'a, jak wolała mówić Sara - dzień leszczyny). Pierwszy dzień po feriach i jednocześnie pierwszy dzień drugiego semestru. Od pożaru, który zmienił życie Mo, Ani i Sary a także ich ojca minęło dwa i pół miesiąca. Wystarczająco dużo czasu, aby znaleźć mieszkanie w mieście, załatwić formalności związane ze szkołą i ułożyć sobie mniej więcej życie. Oczywiście, żeby siostry mogły uczyć się w domu musiały być zapisane do szkoły i mieć zezwolenie dyrekcji, a także co rok zdawać egzaminy, ale z przerwaniem edukacji domowej też było dużo zachodu, zwłaszcza, że odbywało się to w środku roku. Ojciec zdawał sobie sprawę, że sam nie da rady dalej uczyć trójki głodnych wiedzy nastolatek. Więc zaraz po zorganizowaniu pogrzebu zajął się tą sprawą i udało mu się wszystko załatwić jeszcze przed rozpoczęciem półrocza.

***

Zostawiwszy (wzorem innych uczniów) płaszcz i buty w szatni, Ania wyszła z powrotem na zatłoczony korytarz. Było tam pełno ludzi, w większości młodszych od niej, zbitych w grupki i rozmawiających, lub siedzących na ławkach stojących pod ścianą i robiących coś na telefonach. Niektórzy słuchali muzyki, inni, siedzący najczęściej w kącie, czytali coś. Było gwarno, miała wrażenie, jakby ktoś ogłosił konkurs na najgłośniejszą rozmowę - wszyscy przekrzykiwali się nawzajem i jakoś nikt nie był z tego powodu niezadowolony. Czując się nieswojo, ruszyła powoli przed siebie, zaciskając ręce na pasku od torby. Jakiś biegnący chłopak ją potrącił, odskoczyła gwałtownie i pisnęła ciche "Przepraszam". Tamten nawet się nie obejrzał.
Rozglądała się, wodząc wzrokiem po obcych twarzach, jakby spodziewała się znaleźć kogoś znajomego w tym tłumie. Wiedziała, że powinna szukać swojej klasy - 3c, humanistyczna, wychowawcą jest pan E. Jankowski.Wiedziała nawet, ze strony internetowej, że pierwsza lekcja w poniedziałek to historia, z tym właśnie panem Jankowskim, w klasie nr. 6. Wiedziała, że powinna podejść do kogoś i zapytać jak znaleźć salę - ale nie miała odwagi. Stała więc wciąż w tym samym miejscu, aż rozbrzmiał dzwonek ogłaszający rozpoczęcie lekcji.
Korytarz momentalnie opustoszał. Została sama, a cisza, która nagle nastała, niemal dzwoniła jej w uszach. Nie wiedziała, co miała zrobić. Zaczęła rozważać w myślach wszystkie możliwe działania . Przez długą chwilę rozmyślała nad poszukaniem autobusu do domu, ale po chwili porzuciła ten pomysł - wszystkie bilety miała Mo. Musiała się wziąć w garść. Być silna i dać radę.
Z niewiadomych przyczyn łzy zaczęły jej się cisnąć do oczu. Przetarła je rękawem swetra i zdenerwowana nakazała sobie przestać. Miała piętnaście lat. To, że nie wie co zrobić i że została tutaj sama, i że jest nic jej się nigdy nie udaje, i że spóźni się na swoją pierwszą lekcję w szkole NIE JEST powodem do płaczu.
Stała jeszcze przez chwilę, oddychając głęboko, i gdy stwierdziła, że już wszystko jest w porządku i potrafi się opanować, postanowiła zapukać do pierwszej lepszej z klas i zapytać, gdzie jest teraz klasa 3c. Zwróciła się w kierunku pierwszych drzwi i niemal nie roześmiała się na głos - na drzwiach wymalowany był numer klasy! Teraz wystarczyło znaleźć szóstkę i...
Drzwi po przeciwnej stronie korytarza otworzyły się i wyszła z nich wysoka, ubrana na niebiesko rudowłosa kobieta. W rękach trzymała jakieś dokumenty i śmiała się, kończąc jeszcze rozmowę z kimś przebywającym w pomieszczeniu, z którego wyszła. Kiedy w końcu zamknęła za sobą drzwi i zobaczyła Anię, jej uśmiech trochę zbladł. Dziewczyna, ulegając pierwotnym instynktom chciała czmychnąć, ale kobieta już była przy niej i zapytała surowym tonem:
- Czemu nie jesteś na lekcjach?

***

Ani Sara, ani Mo nie miały problemów ze znalezieniem swoich klas. Młodsza z dziewczyn od razu po wyjściu z szatni na korytarz zaczepiła jakąś najbliżej stojącą dziewczynę i po prostu zapytała. Ta wskazała im dość grupkę siedzącą razem na jednej długiej ławce i powiedziała że to 1d - czyli klasa Sary. Co do 3b nie miała pewności ("jestem z pierwszej klasy - jeszcze nie orientuję się we wszystkich twarzach"), ale wydawało jej się, że chyba wszyscy siedzą na piętrze, w klasie nr. 12 na jakichś dodatkowych zajęciach.
Dziewczyny podziękowały jej, i poszły w stronę ławki 1d. Sara rzuciła na nią swój plecak, pożegnała się z siostrą i zaczęła zaznajamianie się ludźmi, których przez następne trzy lata miała widywać prawie codziennie.
 Mo natomiast, troszkę podekscytowana, paroma susami pokonała schody i już po chwili stała przed drzwiami klasy nr. 12.
Z bijącym sercem, zapukała do drzwi. Otworzył jej nieco zdziwiony chłopak, z burzą jasnobrązowych włosów, okularami w cienkich oprawkach na nosie i czymś, co Mo oceniła na prowizoryczny elektromagnes (czyli kawałek drutu owinięty wokół gwoździa) w rękach.
- H...hej? - wydukał niepewnie. - Nie pomyliłaś klas?
Mo już miała odpowiedzieć, kiedy z sali wyszedł kolejny chłopak - ciemnowłosy, niebieskooki, uśmiechnięty, ubrany (jak zauważyła po chwili) w taką samą koszulkę jak ten pierwszy - niebieską z małym czarnym logo na piersi.
 Przyjrzał jej się dokładnie, po czym zapytał:
- Ty jesteś ta nowa, co nie?
I, kiedy kiwnęła głową, dodał:
- W takim razie zapraszam do ekipy. Witaj w Stark Industries - mrugnął do niej i odsunął się, żeby mogła wejść do środka.


Jeszcze na koniec:
Szukam bety. Poległam podczas walki z przecinkami.