poniedziałek, 1 czerwca 2015

Iskra: Prolog

Otworzyła okno i wciągnęła w płuca czyste, wieczorne powietrze.Ciche słowa piosenki wypłynęły z jej pokoju i poleciały, daleko, ku niebu, do pierwszych gwiazd pojawiających się na nieboskłonie.
"Watch the flames climb high into the night..."
Było dość zimno, zaczynał się przecież grudzień. Przyroda najwidoczniej stwierdziła, że jednak przydałaby się lekka zmiana, po upalnym lecie i jeszcze gorętszej jesieni. Jednak wychylającej głowę przez okno dziewczynie chyba to w ogóle nie przeszkadzało, mimo, że miała na sobie tylko wykonaną z cienkiego materiału, trochę za dużą bluzkę z krótkim rękawem i dresowe spodnie. Podciągnęła się na rękach i usiadła na parapecie. Patrzyła przez chwilę, nie wiedząc dokładnie na co, po prostu, przed siebie, nie myśląc też o niczym konkretnym. Nie zauważyła nawet, kiedy zaczął padać deszcz. Pozwalała różnorakim obrazom przelatywać przez jej głowę i znikać, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Jednak po jakimś czasie coś chyba zwróciło jej uwagę. Skupiła wzrok na jednym punkcie i zmrużyła szaroniebieskie oczy, przyglądając mu się uwagą. Nagle zerwała się z miejsca, odwróciła i pobiegła do drzwi, a potem po schodach, na dół, do salonu, w którym siedział jej ojciec czytający jakąś książkę. Nie zamknęła nawet okna, ani nie ściszyła muzyki.
Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech.
- Gdzie biegniesz, Mo? - Zapytał ją tata, podnosząc wzrok znad czytanego przez niego tekstu i spoglądając na nią oczami tak bardzo podobnymi do jej własnych, zza soczewek okularów, które zakładał do czytania. Uśmiechnęła się, słysząc swoje przezwisko i nie zatrzymując się zmieniła tor ruchu. Gwałtownie wyhamowała przy fotelu ojca, zwracając tym na siebie uwagę dwóch kotów przebywających w pomieszczeniu. Przewiesiła się przez oparcie i spojrzała na książkę, którą trzymał w dłoniach.Tata przechylił głowę spoglądając na nią i dostrzegając jej zaciekawiony wzrok odwrócił tomik tak, żeby mogła przeczytać tytuł i autora - "Imię Róży" Umberto Eco.
- Nie śpieszyłaś się gdzieś? - Zapytał przy tym z uśmiechem.
- Myślałam, że to może coś ciekawego - odpowiedziała, wskazując na książkę i szczerząc zęby. - Sam coś chce, ale może trochę poczekać.
- Sugerujesz, że to nie jest ciekawe? - Uniósł brwi w udawanym zdumieniu.
- Ani trochę. Od początku wiedziałam, że to była trucizna na kartkach.
Gwałtownie podniosła głowę, bo w tym momencie z przedpokoju dobiegł odgłos otwieranych drzwi oraz psie szczekanie i po chwili do pokoju wbiegła ciemnowłosa, szesnastoletnia dziewczyna i pies - średniego wzrostu kundel, cały ochlapany błotem. Dziewczyna nie wyglądała lepiej, też była cała ubłocona, ale nie przeszkodziło jej to w podbiegnięciu do Mo i zamknięciu jej w niedźwiedzim uścisku. Pies natomiast, nie cichnąc, rzucił się na tatę, który na szczęście w porę odłożył książkę.
- Siostra, mokra jesteś - wydusiła dziewczyna, z trudem oswabadzając się z jej objęć.
- Dobre spostrzeżenie, Sherlocku. I tak, też się cieszę, że cię widzę - odpowiedziała ta druga, puszczając ją i obie wybuchnęły śmiechem.
- Jak było u wujka? - spytała po chwili Mo, ale siostra nie zdążyła odpowiedzieć.
- Sara, nie zmieniłaś butów! I weź stąd walizkę.- Dobiegł ich z przedpokoju głos ich mamy, która weszła do domu zaraz po córce. Po chwili jej sylwetka zamajaczyła w wejściu do salonu. W rękach trzymała mokry parasol, z którego kropla po kropli na podłogę kapała woda. - Rozpadało się. Mo, zawołaj Anię na kolację.
- Muszę coś załatwić, zaraz wrócę - odpowiedziała dziewczyna, odprowadzając wzrokiem siostrę, która minęła mamę w drzwiach i udała się do przedpokoju.
- Najpierw zjesz kolację. Samuel może poczekać - uśmiechnęła się i puściła do córki oko. Mo już dawno przestała się zastanawiać jakim cudem tak dobrze wie o wszystkim. - Zresztą wie dobrze, że nie pozwolę ci wyjść w taki deszcz.
- To jest coś ważnego. Dwa długie błyski. I nie lubi, kiedy mówisz na niego Samuel.
- Nadal bawicie się w te sygnały? - zapytała kobieta, wciąż się uśmiechając i z rozmysłem ignorując drugą część wypowiedzi córki.
- Aha. Sama nam podsunęłaś ten pomysł, pamiętasz?
- Oczywiście. Ale idź na górę poproszę i zawołaj Anię. Możesz też przekazać Samowi wiadomość, że będziesz za godzinę. I mogłabyś założyć cieplejsze spodnie. - Zakończyła rozmowę tonem nie znającym sprzeciwu.

***

Kolacja trochę się przedłużyła, bo, mimo tego że zjedli w miarę szybko, jak zawsze po posiłkach siedzieli potem razem długo, rozmawiając na różne tematy. Jak zwykle najbardziej rozgadana była Sara - cały czas opowiadała coś, gestykulując żywo i co chwila odgarniając czarne, krótkie włosy spadające jej na oczy. Introwertyczna Anna, najmłodsza z trójki dziewcząt, siedziała na rogu stołu i obserwowała wszystkich, co jakiś czas potakując, albo dorzucając ciche uwagi, spostrzeżenia, czy pytania, bawiąc się cały czas końcem ciemnego warkocza. Najstarsza z nich - Maria, zwana przez wszystkich Mo, mimo tego, że na ogół lubiła rodzinne pogawędki, cały czas zerkała niecierpliwie na przemian na zegarek i w okno. Nieposprzątane jeszcze talerze leżały na stole, w kubkach trzymanych w rękach wciąż były niedopite herbaty. Na szczęście deszcz przestał padać już jakiś czas temu i dziewczyna wiedziała, że przyjaciel będzie na nią czekał. Jeszcze jedno spojrzenie na zegarek - mijała właśnie godzina odkąd usiedli do stołu.
Sara właśnie skończyła opowiadać jakąś historię i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Mo posłała matce błagalne spojrzenie. Kobieta postanowiła zlitować się nad córką.
- Myślę, że się na dzisiaj dość nagadaliśmy, prawda? - Spojrzała znacząco na męża.
- Prawda. Chyba można już zakończyć zebranie - odpowiedział uśmiechając się.
Wszyscy wstali ze swoich miejsc. Ania, na którą przypadał tego dnia obowiązek sprzątania po kolacji zaczęła zbierać talerze, ojciec chwycił swoją książkę cały czas leżącą na stole i ruszył do salonu, mama poszła nakarmić koty, a Mo udała się do przedpokoju. Zakładała buty, kiedy obok niej pojawiła się Sara.
- Idziesz się spotkać z Samem? - zapytała młodsza dziewczyna, siadając na skrzyni w której trzymali buty.
- Aha. - odpowiedziała Mo, zawiązując sznurówki.
- Mogę iść z tobą?
Starsza siostra spojrzała na nią. Szczerze nie miała ochoty na towarzystwo Sary, ale nie mogła jej zabronić iść...
- Jeśli chcesz... - powiedziała niepewnie.
W tym momencie do pokoju weszła ich mama, trzymając w rękach dwa jabłka i nożyczki.
- Sara, pójdziesz do ogrodu po koperek poproszę? - Zapytała swoją młodszą córkę, wciskając jej jednocześnie do rąk nożyczki i popychając lekko w stronę drzwi. Sara rzuciła jeszcze siostrze rozbawione spojrzenie, otworzyła drzwi i wybiegła na dwór.
Mo odwróciła się w stronę mamy, która stała oparta o ścianę i lustrowała ją wzrokiem.
- Trzymaj. - podała jej owoce. Jedno soczyście czerwone, a drugie zielone. - Uważaj na siebie. Wrócisz raczej później, więc proszę, załóż płaszcz. Jest jeszcze wilgotno.
Dziewczyna powstrzymała się od pytań i wzięła jabłka, drugą ręką sięgając w stronę wieszaka.
- Dziękuję - powiedziała tylko i uśmiechnęła się. Mama podeszła do niej i pocałowała ją w czoło.
- Uważaj na siebie - szepnęła.
- To brzmi jakbym szła do Mordoru. Idę się tylko spotkać z przyjacielem, nic mi się nie stanie, mamo! Nie martw się.
- Taki los matek. Zawsze się martwimy, kochanie.
Mo uśmiechnęła się do niej na pożegnanie i wyszła na dwór.

***

Szła dość długą alejką, prowadzącą z jej domu do drogi. Mieszkała wraz z rodziną w starym, post-wiktoriańskim dworku na wsi, otoczonym pięknym ogrodem i starym sadem, zmieniającym się dalej w las. Do wsi w której mieszkał Sam mieli koło czterech kilometrów, ale nie tam szła. Zmierzała w stronę dość wysokiego wzgórza, które leżało mniej więcej w połowie drogi między dworkiem a wsią i od zawsze było jej miejscem spotkań z przyjacielem. Nie było to znowu tak daleko, ale po chwili zaczęła żałować, że nie wzięła roweru. A tym bardziej latarki. Było dość jasno, księżyc był prawie w pełni, ale drzewa rzucały na drogę upiorne cienie i cały czas wydawało jej się, że coś się za nimi czai, czeka na nią w krzakach, wyskoczy zza zakrętu. Czuła jakiś nieokreślony lęk, nie wiedziała dlaczego.W pewnym momencie, mimo tego, że była, a przynajmniej uważała się za dość odważną, zaczęła biec. Zboczyła ze ścieżki i zaczęła wspinać się na pagórek, nie zwalniając jednak. Serce kołatało jej w piersi, wszystkie kształty były wyostrzone i przerażające. Gdzieś za sobą usłyszała huczenie sowy - dźwięk, który normalnie by jej nie przestraszył, ale teraz  wpędził ją w jeszcze większe przerażenie. Biegła, coraz szybciej, przez dobrze znane sobie tereny, które wydawały jej się obce. I zadawała sobie sprawę z tego, że panikuje, ale nie zwalniała, ciągle biegła nie patrząc prawie przed siebie.
Nagle wpadła na kogoś, uderzyła głową w czyjaś klatkę piersiową. Czyjeś ramiona złapały ją i uchroniły przed upadkiem. Zaczęła się wyrywać, ale po chwili podniosła głowę i uspokoiła się. Zobaczyła szczupłą twarz z zadartym nosem, okoloną chmurą lekko kręconych, brązowych włosów i znajome, wesołe, bursztynowe oczy oraz piegi
- O Eru, Sam, to ty... - wyszeptała, odsuwając się od niego i ocierając z oczu łzy, które nie wiadomo kiedy się w nich pojawiły.
- Mo, co się stało? - Spytał, a w jego głosie słychać było troskę i niepokój.
- Nie, nie... nic, nie wiem - odpowiedziała niepewnie i uśmiechnęła się.
- No tak. Wiesz, jesteś jedyną osobą zdolną do biegania w nocy po polach, w ciemności, zapłakana, a potem mówienia z czarującym uśmiechem 'nic się nie stało' - wyszczerzył do niej zęby. - Chociaż jak cię znam, to i tak nic nie powiesz, prawda?
- Bo... bo nic się nie stało.
Przewrócił oczami.
- Co tak długo? Już zaczynałem się martwić. - Spytał po chwili.
- Nie siedziałeś tutaj chyba całą godzinę, prawda? Padało. - Zapytała prawie całkowicie już spokojna.
- Oczywiście, że nie!
- To dobrze.
- Siedziałem tam - wskazał drzewo na szczycie wzgórza.
Wybuchnęli śmiechem.
- No, nie! - Udawała oburzenie. - A gdybyś się przeziębił?
- Oj, padało tylko chwilkę, noc jest ciepła... - Zaczął się jej tłumaczyć - ...mamo - dokończył i puścił do niej oko, w nagrodę dostając kuksańca w bok.
- Gdybyś nosił swetry ode mnie, to bym nie musiała się tak martwić... Co ja z tobą mam, same problemy! - Wyszczerzyła zęby. - To co chciałeś mi pokazać?

***

Siedzieli na kurtce Sama, oparci o siebie i patrzyli na gwiazdy. Już dawno nauczyli się rozpoznawać większość gwiazdozbiorów i teraz patrzyli na swoje ulubione - Mo na widniejącego tuż nad horyzontem Wielkiego Psa z świecącym jasno Syriuszem, a Sam na ledwo widoczną o tej porze roku Hydrę, z piękną Alpharad.Pogrążeni w rozmyślaniach, siedzieli tak już jakiś czas, czerpiąc przyjemność po prostu, ze swojej obecności. Nagle chłopak przerwał ciszę.
- Jak długo możesz zostać? - Spytał.
- Ile chcę - odpowiedziała.
- Ciągle mnie dziwi, że rodzice pozwalają takiej szlachciance jak ty na tyle rzeczy. - Powiedział, ale bez wyrzutu, czy sarkazmu, tylko z ciekawością.
- Wiedzą, że będę z tobą - wzruszyła ramionami. - Moi rodzice dobrze cię znają. Z resztą... jestem już prawie dorosła.
Uśmiechnął się.
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
- O nie - zaśmiała się krótko, ale spojrzała na niego trochę podejrzliwie. - Mam się bać?
- Nie - lekko się zarumienił. - Po prostu... to jest związane z tym, co chciałem ci pokazać.
- O.K. Pamiętam.
- Więc...?
Wyszczerzył zęby, kiedy prawie ugryzła się w język, żeby nie stwierdzić: " Nie zaczyna się zdania od więc". Zamiast tego powiedziała:
- Wieczór. Szukałeś krzemieni w naszym ogrodzie, a ja zrywałam szczypiorek. Przestraszyłam się, a ty powiedziałeś, że jesteś tylko duchem... Ile mieliśmy lat?
- Ty cztery, ja pięć? Jakoś tak. Słuchaj. Dzisiaj wreszcie znalazłem. - Oczy zalśniły mu jak u małego chłopca, gdy wyjmował z kieszeni dwa małe kamyki. Spojrzała na jego dłoń.
-Naprawdę? To cudownie!
Z namaszczeniem ujął je w palce i po chwili gwałtownie potarł o siebie.
Roześmiała się radośnie, kiedy pojawiły się iskry. Natychmiast zgasły, ale przez jedną sekundę rozświetliły noc i wydobyły z mroku ich roześmiane twarze, zatańczyły na wietrze, szczęśliwe i wolne... próbowały unieść się jak najwyżej i połączyć z odległymi gwiazdami, ze swoimi siostrami i braćmi, daleko, daleko, w podniebnym, kosmicznym tańcu. Błyszczały i migotały na tle czarnego nieba, a po chwili nie było po nich śladu. Były piękne.
- Życie jest jak taka iskra... - wyszeptała Mo, nie do końca wiedząc, co chce przez to powiedzieć.
Sam patrzył na nią dłuższą chwilę, po czym schował jeden z krzemieni do kieszeni jej płaszcza.

***

- Wiesz, jutro zaczyna się przerwa świąteczna. Całe dwa tygodnie nie będę chodził do szkoły - powiedział po jakimś czasie. Już na wpół leżeli, oparci plecami o wielkie drzewo, spędzając czas tak, jak wiele razy przedtem, w ciągu ich długiej znajomości - rozmawiając, śmiejąc się.
- Naprawdę? Już? - Zdziwiła się. Ani ona, ani jej siostry nie chodziły nigdy do szkoły. Pojawiały się tam tylko na egzaminy, rodzice uczyli je w domu. Obydwoje byli naukowcami, a jeśli czegoś nie wiedzieli, dowiadywali się dodatkowo z książek, albo wzywali na konsultację jedynego żyjącego krewnego - brata ich ojca, wujka Eda, podróżnika. Przez to miała raczej marne pojęcie o systemie edukacji - wiedziała o nim tylko to, co powiedział jej Sam.
- Aha. Już niedługo przecież Święta.
Mo wzruszyła ramionami. Nie obchodzili prawie żadnych świąt. Cóż... jej rodzina była raczej nietypowa. Przypomniało jej się, że ma w kieszeni płaszcza jabłka i wcisnęła jedno chłopakowi do dłoni. To zielone, wiedziała, że wolał kwaśne.
- Od mojej mamy - wyjaśniła.
- Dzięki - odpowiedział i wgryzł się w owoc. Przełknął pierwszy kęs i kontynułował:
- W każdym razie, moja mama chce was zaprosić na święta.
- Do was? - Zdziwiła się. Sam mieszkał w małym domku we wsi, tylko z mamą i młodszą siostrą. Jego mama była... cóż, typową mieszkanką wsi. Mo nie mogła wyobrazić sobie swoich rodziców z nią w jednym pokoju, nie ważne jak bardzo się starała. Oczywiście... bardzo lubiła mamę Sama, była to miła i opiekuńcza kobieta (i robiła pyszne ciastka), ale... nie. Po prostu nie mogła.
- No... tak. - Znowu trochę się zarumienił. - Wiem, to poroniony pomysł.
Parsknęła śmiechem.
- Racja. Mój tata nie potrafi rozmawiać o rzeczach mniej odległych w czasie niż kampania Napoleona.
- Wyobraziłem sobie minę mojej mamy, kiedy opowiadałby jej o pani Walewskiej - wyszczerzył zęby.
- Musiałaby być niezapomniana. Ale dogadaliby się, gdyby temat zboczył na napoleonki.
Roześmieli się. Chichotali dłuższy czas, kiedy nagle Sam uspokoił się i spoważniał.
- Mo - powiedział i zerwał się na równe nogi wpatrując się w jakiś punkt w oddali. Jak sobie po chwili uświadomiła, w miejsce, gdzie znajdował się jej dom. Na jego twarzy malował się niepokój, przeradzający się powoli w strach.
- Co się stało? - Stanęła obok niego.
Zobaczyła. Zrozumiała.
- O mój Boże - wyszeptała cicho.
Nad jej domem unosiła się czerwona łuna.


Brak komentarzy: